środa, 21 lipca 2010

Kolejowe Dzienniki

darmowy hosting obrazków

Oświadczenie:
Oświadczam że niniejszy tekst
jest fikcją literacką, wszystkie wydarzenia
opisane poniżej nie są prawdziwe, i nie
mają prawa bytu. Postacie przewijające
się poniżej również prawdziwe nie są.
Zbieżność miejsc, osób, nazwisk i zdarzeń jest przypadkowa.

Prolog.
Jest to pewne wspomnienie. Zapomniane, i odkopane. No i troszkę zmienione.
W każdym razie, część tego co jest poniżej faktycznie miała miejsce.
A która to już pozostawię wam. Zlasuje się wam mózg i będzie niezła faza.

Wspomnienie pewnej podróży.

1.Ja, Jola, Jasiek, Gunio i Belka.
Jechaliśmy gdzieś na północ. Już sam nie pamiętam.
To było dawno. Czekaliśmy na jakimś pustym peronie na pociąg.
Było już bardzo późno. Peron był właściwie pusty, a to rzadkość,
bo byliśmy w mieście które ma jeden z większych węzłów kolejowych w Polsce...
Środek lata, a nam jest zimno, śmieszne czasy. Mieliśmy w tedy 18-19 lat.
Absolwenci różnych liceów i najdłuższe wakacje życia. Pociąg nabrał opóźnienie a my czekamy. No i nadjechał wreszcie długi rozlatujący się skład.
Wjeżdża to wielkie zielone kuriozalne coś, co jest zwykłym elektrowozem EU07-400-coś tam.
I wtacza się z prędkością ślimaka. Skład wydawał się nie mieć końca.
Wyblakła zielonkawa barwa odpadającej już farby wagonu drugiej klasy.
Drzwi otworzyliśmy nie powiem, z trudem. A zmagaj się z od lat nieużywanymi drzwiami pociągu...
My wsiadamy, szukamy przedziału, a z drugiej strony peronu odjeżdżał właśnie jeden z
tych bez przedziałowych kolejek. Rozświetlał peron bardziej niż lampy dworcowe.
Dawał po oczach, nie ma co. Na zegarze wybiła 23.00 Głośnik zatrzeszczał, a głos wewnątrz oznajmił, iż pociąg relacji Kleptów-Toruń właśnie odjeżdża.
Kiedy w rzeczywistości opuścił peron na moment przed zapowiedzią. Belka jeszcze nie wiedziała że za dwie godziny będzie świadkiem, podobnie jak ja, czegoś ciekawego...


2. Nostalgiczne wspomnienie minionej podróży. Jechaliśmy wtedy... Nie pamiętam już gdzie dokładnie, ale na pewno nad morze.
Wiem że długo jechaliśmy i było to nocą. I Wiesz, w tym głuchym powiewie wiatru jadącego pociągu coś jest, nie umiem tego nazwać, to się po prostu czuje.
Jak pociąg jedzie, to gwiżdże, głuchy wysoki gwizd, stukot kół. Czasami pojawia się jak by mgiełka, smuga która pojawia się i znika wzdłuż pociągu.
Tak jak smugi za lecącym samolotem, coś bardzo podobnego... Przedział był pusty, byliśmy w nim tylko my.
Ja, Jola, Jasiek, Gunio, i Belka. Tworzyliśmy zgraną ekipę od lat, powiem ci że nie jedno przeszliśmy...
Belka zahipnotyzowana widokiem za oknem. Słuchaj, ale coś takiego widziałem może dwa razy w życiu, w tym to teraz,
i zawsze w nocnym pociągu. Na jakiejś dalekiej, długiej i pustej trasie przez Polskę,
gdzieś po między kresami górnego śląska. Pod osłoną ciemności...
Jedziemy. Ja i Jolka wpatrujemy się w tę czerń za oknem. Pamiętam jej zaskoczenie.
W tym szumie, gwiździe, stukocie kół, wpatrzeni w okno jak w obrazek. Czerń. Czerń która łączy się
z ciemniejszą czernią, przecinana białą smugą mgiełki, skraplającej się wody ciągnącej się wzdłuż wagonu. Gapiliśmy się w tę ciemną otchłań Obsypaną mnóstwem białych punkcików.
Gwiazdy na niebie tej nocy były jakieś, wyraźniejsze, jaśniejsze, aż zbyt wyraźne.
Wpatruje się w jasny punkcik tuż nad horyzontem... Płonie, całe pole płonie. W jednej chwili ten malutki punk zajął całe pole.
Ogień był taki jakiś... Inny. Normalny ogień jest… Jest jak by przymglony, i taki żywy. A ten, był jakiś inny, nie umiem opisać.
-Płonie... -Powiedziała.
-To i ja widzę.
Ogień ten na prawdę nie był ziemski. Był... Jak by płyną. Płynął i pruł przez czerń nieba na tle migoczących gwiazd, łączył się z horyzontem, by przeciąć się z świetlistą kulą sunącą po niebie.
Pociąg przyspieszał, gwizd wydawany przez tabor wagonów jedynie się nasilał, a pojedyncze wstążki mgły spowijały wagony, subtelnie i delikatnie muskały i dotykały każde okno, zaglądała do przedziałów, pełnych sennych podróżnych w krainie szczęścia, aby ci obudzili się z piskiem kół pociągu.
-To jest... Piękne - powiedziała Jola
-Jest... Ten ogień... Gwiazdy... Zobacz ile tych gwiazd!
-W życiu tylu gwiazd nie widziałam...
Pędziliśmy pociągiem, w pustym przedziale. Oni spali, oczywiście. Gunio najbardziej. Ten zawsze śpi, przegapił by nawet swoją śmierć. Belka pamiętam tej nocy wyglądała inaczej, spała, zapewne czuła że coś dziwnego się dzieje. Jasiek... Zakochany w Belce... Ona w nim... Ale nie potrafili sobie tego powiedzieć. Gdyby teraz nie spali... Widzieli to co my, kto wie?
-Skąd pochodzą te gwiazdy? Nie widzę wozu, ani Kasjopei. Skąd one są? -Zapytała szeptem zaintrygowana i zaniepokojona tym zjawiskiem Jola.
-Czasami gwiazdy schodzą na ziemię, patrzą na ludzi i odchodzą. Mówi się że to Anioły.
I w tym momencie cały ten ogień zniknął, jak na zawołanie. Jedynie coś co wyglądało na urządzenie, pokryte milionem świetlistych punktów mignęło w oknie za raz po tym jak ogień zniknął, to coś było bardzo jasne i duże,
na ułamek sekundy zalało cały przedział oślepiającym światłem, i ani śladu po tym czymś... Zjawisku bardzo osobliwym... Jedynie obce gwiazdy gasły z wolna, jedna po drugiej pozostawiając znane nam niebo.
Wydawało mi się że Jola trzyma mnie za rękę. Wydawało, czy rzeczywiście trzymała? Tego nie wiem. Wpatrywaliśmy się w mgłę i znikające gwiazdy.
To było dawno, ale wciąż widzę jej spojrzenie... Tylko my to widzieliśmy, może jeszcze maszynista.

reszta spała..

3.
-Widziałeś to?
-Tak. Kilka lat temu jak wracałem z kolonią do domu, widziałem To samo.
-Co to było?
-Nie wiem, może rzeczywiście Anioły, a może lepiej nie wiedzieć i nie psuć piękna tej tajemnicy? Wtedy uśmiechnęła się, tak jak jeszcze się nie uśmiechała.
-Może i masz rację.
I milczała. Milczała już przez resztę drogi, trzymając moje dłonie.
Blada poświata pojawiła się tuż nad ziemią. Świtało. A z granatowego już nieba powoli schodziła czerń, zabierając ze sobą gwiazdy.
Mijały pojedyncze drzewa, stawy okryte poranną mgłą, jakiś zniszczony domek. W oddali widoczna wieś, wieża kościelna od której dachu
odbijały się już miodowy blask wschodzącego słońca, lekko zmieszanego z blaskiem szkarłatnych promieni niknących w białej poświacie,
która wpadała do naszego przedziału z wolna nas budząc. To była dziwna podróż, ale bardzo miła. Zaczęły się już zabudowania miejscowości
w której wysiadaliśmy. Pociąg zatrzymał się na zapuszczonej, i zapomnianej przez świat stacyjce. Wyszliśmy z zdezelowanego wagonu
na peron oślepieni porannym słońcem. Zapomniany peron powitał naszą ekipę zapachem niszczejącego drewna, które budowało zabytkowe zadaszenie peronu.
Pociąg odjechał a my mieliśmy przed sobą najdłuższe wakacje świata. Dojeżdżaliśmy już do miejsca, w którym mieliśmy spędzić najbliższe dwanaście dni.
Dziesięć metrów od plaży, popiskiwanie mew, bryza rozwiewająca włosy. Pod namiotami i oczywiście w jakiejś nadmorskiej wsi, bo na kurort pieniędzy rzecz jasna nie mieliśmy.To były ostatnie wspólnie spędzone wakacje. Niezniszczalna piątka z dzielnicy. Więcej nie jeździliśmy razem... Studia, własne sprawy…
A ja do dziś zastanawiam się co wtedy widziałem.
Wspaniały czas, z dala od ludzi.
Wakacje się zaczęły i skończyły

Epilog
To co widziałem poszło w niepamięć. To było dawno, ale do dziś zastanawiamy się z Jolą co właściwie się działo. W każdym razie, wyjazd był udany.
Czasami widuję Belkę z takim chłopakiem. Nie przelewa się jej, ale tez nie klepie biedy. Jasiek... Jasiek jak jasiek wyjechał. Idealista. Gunio, mój współpracownik.
Teraz kierownik działu marketingu pewnej firmy maklerskiej.
Jolka... Cóż... Wiedzie się nam. Wreszcie na swoim. Gdy nastaje noc, wpatrujemy sie wtuleni w siebie w czerń nieba wiszącego nad blokowiskiem. Niestety gwiazdy nie chcą już spadać. W milczeniu wspominamy tę pamiętną podróż...